Rzeczy, których nie wyrzuciłem – Marcin Wicha
„Biblioteki
są zapisami naszych czytelniczych porażek. Jak mało w nich książek, które
naprawdę nam się podobały. Jeszcze mniej takich, które podobają nam się przy
kolejnej lekturze. Większość to pamiątki po ludziach, którymi chcieliśmy być.
Których udawaliśmy. Których braliśmy za siebie”.
Co zostaje po śmierci bliskiej osoby? Przedmioty, wspomnienia, urywki zdań? Narrator porządkuje książki i rzeczy pozostawione przez zmarłą matkę. Jednocześnie rekonstruuje jej obraz – mocnej kobiety, która w peerelowskiej, a potem kapitalistycznej rzeczywistości umiała żyć wedle własnych zasad. Wyczulona na słowa, nie pozwalała sobą manipulować, w codziennej walce o szacunek – nie poddawała się. Była trudna. Była odważna.
W tej książce nie ma sentymentalizmu – matka go nie znosiła – są za to czułość, uśmiech i próba zrozumienia losu najbliższej osoby. Jest też opowieść o tym, jak zaczyna odchodzić pierwsze powojenne pokolenie, któremu obiecywano piękne życie.
Rzeczy, których nie wyrzuciłem to przejmujący
zbiór krótkich esejów, w których autor wspomina swoją zmarłą matkę i opisuje
epokę, w której dorastał. To bardzo osobista książka, w której autor robi
porządek w swoich wspomnieniach – analizuje, przeszukuje, wspomina i rozbiera
na czynniki pierwsze, tworząc kolaż ze słów, obrazów i przedmiotów. Zbiera to
wszystko, tworząc, na nowo obraz swojej matki. Wicha w swojej książce otwiera
się przed czytelnikiem, wpuszcza go do mieszkania matki, snuje o niej opowieść,
a robi to, stroniąc od moralizatorstwa i wszelkich pouczeń w kwestii tego, jak
pozbierać się po stracie kogoś tak bliskiego, jak matka. Przeżywanie straty to
intymny proces i nie ma na to żadnej gotowej recepty. Jest to wyjątkowo
przejmująca opowieść o braku i stracie. Poruszający obraz pustki pośród
porzuconych przedmiotów, w których pobrzmiewa echo minionych lat.
„Miała wiele wad, ta moja matka. Była tak zwaną« trudną osobą».
Jak dodatkowe zadanie na szóstkę. Jak jolka w sobotniej gazecie. Przyjaciele
twierdzą, że mówiła prawdę w oczy. Czasem mówiła, czasem nie. Ale jedno jest
pewne: kiedy już chciała coś powiedzieć, nikt nie potrafił jej uciszyć".
To nie
jest łatwa książka i z pewnością nie dla każdego. Na pewno nie przypadnie do
gustu, tym którzy lubią lekkie książki, w których trudno uświadczyć głębszą refleksję.
Czy
warto po nią sięgnąć? Zdecydowanie tak, ale z odpowiednim nastawieniem, z
gotowością na emocje, ironię i cudzą prywatę, która wielu może oburzać. . Za to
docenią ją ci, którzy cenią sobie spokój, emocje, melancholię, szczyptę ironii,
krótkie formy literackie i co ważne dobrą literaturę napisaną ładnym językiem i
ciekawym stylem. Stylem oszczędnym, zdystansowanym i pozbawionym kiczu.
Polecam!
„Kiedyś
sądziłem, że ludzi pamiętamy, dopóki możemy ich opisać. Teraz myślę, że jest
odwrotnie: są z nami dopóki nie umiemy tego zrobić. Dopiero martwych ludzi mamy
na własność, zredukowanych do jakiegoś obrazka, czy kilku zdań. Postaci w tle.
Teraz już wiadomo – byli tacy albo śmiacy. Teraz możemy podsumować całą tę
szarpaninę. Rozplatać niekonsekwencje. Postawić kropkę. Wpisać wynik. Ale nie
wszystko pamiętam. Dopóki nie mogę ich opisać, jeszcze trochę żyją”.
Choć nie jest to łatwa książka, to na pewno wartościowa tematycznie, więc chcę ją przeczytać.
OdpowiedzUsuń