Wojny żywiołów. Przebudzenie Ziemi: Powstania - Michał Podbielski
cykl: Wojny żywiołów (tom 1.2)
wydawnictwo: Wydawnictwo Żywioły
data wydania: 10 marca 2017
liczba stron: 728
„Nikt nie dba o dobro państwa, dla którego rozwoju teoretycznie pracuje. Każdy chce jak najwięcej dla siebie.”
Coraz rzadziej zdarza mi się sięgać po fantastykę, bądź pochodne tego gatunku. Wybieram zupełnie inne książki, które za bardzo mojej wyobraźni nie pobudzają. Jednak jakiś czas temu dostałam propozycję zrecenzowania kontynuacji Wojny żywiołów i od razu się zgodziłam. Dlaczego, skoro nie ciągnie mnie na co dzień w tym kierunku? Odpowiedź jest prosta, pierwsza część była rewelacyjna i niesamowicie rozbudziła moją wyobraźnię. Po skończeniu miałam ochotę na więcej, niestety wtedy nie było to możliwe, teraz jednak już tak. Zresztą staram się nie ograniczać jeśli chodzi o książki i próbować różnych gatunków. Nigdy przecież nie wiadomo, co może nas zainteresować. Nie warto więc zamykać się na coś nowego. Jeśli interesują Was moje wrażenia po lekturze pierwszej części - „Wojny żywiołów. Przebudzenie ziemi: Udręczeni” to recenzje znajdziecie tutaj – serdecznie zapraszam.
Oblubieniec bogini ziemi poszukuje obiecanego w proroctwach Naczynia, które ma odmienić życie ludów Kontynentu Prerii. Będąc daleko od domu, nie zdaje sobie sprawy z tego, że zeszłoroczne wtargnięcie do Epicentrum właśnie rodzi daleko idące konsekwencje. W tym samym czasie Kamiennoręki zbiera armię mającą wyrwać Wysokie Stepy z rąk Imperium Koralu. Podczas swych działań szybko przekonuje się, że wróg nie stanowi jedynych przeciwności, a natura ludzka potrafi przysporzyć problemów nawet wśród sprzymierzeńców. Jaką rolę odegrają tu Szare Płaszcze? Czy bogini Wody zainterweniuje? Jakie siły zetrą się ze sobą i jaki będzie finał pierwszego tomu serii „Wojny żywiołów”?
Michał Podbielski to facet o naprawdę niezłej wyobraźni. Można nawet powiedzieć, że rewelacyjnej. Pokazał Nam to pisząc pierwszy tom swojej wielowątkowej historii. Tym razem potwierdził, że naprawdę na wiele go stać i wie co robi pisząc tego typu książki. Stworzyć tak nierzeczywisty świat i jeszcze się w nim nie poplątać, a do tego po drodze nie zanudzić czytelnika to naprawdę coś. Czytając nie możemy narzekać na nudę, czy też monotonię. Tu z każdą zmieniającą się kolejno postacią i miejscem coś się dzieje. Czytelnik w łatwy sposób może sobie to wszystko po swojemu przetworzyć w swojej głowie i czerpać z tego przyjemność. Książki Michała Podbielskiego czyta się nie tylko przyjemnie, ale jeszcze szybko, choć warto rozpoczynać lekturę z „przewietrzoną” głową, żeby w pełni móc połapać się kto z kim i po co. Szczególnie jeśli nie czytacie jednej książki zaraz po drugiej. To nie jest książka, którą można zabić czas i zbytnio nie skupiać się na treści. Obie części pokazały talent i potencjał twórczy autora, w przygotowaniu podobno „Wojny żywiołów. Zemsta Golema: Narodziny”, a więc zapowiada się smakowity kąsek literacki dla fanów twórczości autora i tego gatunku.
Często bywa tak, że pierwszy tom potrafi zawładnąć czytelnikiem, a drugi wręcz odwrotnie, wywołuje niesmak i rozczarowuje, gdyż wcześniej wyhodowaliśmy sobie spore oczekiwania. Z takim zjawiskiem spotkałam się już kilkakrotnie, nawet niekoniecznie w literaturze tego typu. Po prostu z czasem, z kolejnymi tomami, opowiadane nam historie tracą barwy i są zwyczajnie gorsze, a może i wręcz do kitu. W przypadku „Wojny żywiołów. Przebudzenie ziemi: Powstania” tego po prostu nie ma. Samo w sobie to jest już ogromnym plusem w oczach czytelnika. Bo przecież nie ma nic gorszego niż męczarnia podczas czytania ponad 700 stron, szczególnie jeśli za takie opasłe tomisko zapłaciło się ponad cztery dyszki, wtedy rozczarowanie lekturą jest jeszcze bardziej frustrujące.
„Z jeńcami się nie negocjuje, więźniów się nie przekonuje, a z trupami nie rozmawia się wcale. […] A to znaczy, że nie jesteś ani naszym jeńcem, ani więźniem, ani trupem, którego łatwiej i taniej byłoby dostarczyć do kogoś, kto i tak chce cię widzieć martwego.”
Druga część identycznie jak pierwsza wita się z czytelnikiem mapkami (również autorstwa Marcina Burmińskiego), które mają mu zobrazować gdzie mniej więcej akcja się toczy, oraz obszernym spisem postaci, bo jest ich naprawdę tutaj sporo. Dalszy ciąg historii zaczynamy od rozdziału 11 czyli po skończonym 10 w części pierwszej. Ciekawe pomyślane, widać spójność już od samego początku. Dlatego najlepszy efekt będzie, gdy będziecie czytać jedną część po drugiej, bez długich odstępów czasu (jeśli chcecie komuś zrobić prezent w formie książek, a lubi fantastykę to podarujcie mu dwie części od razu, nie powinien być zawiedziony, tym bardziej, że sama miałam ochotę na dalszy ciąg, a przecież bzika na punkcie tego gatunku nie mam). Historia jest barwna, dynamiczna, zaskakująca i momentami wręcz śmieszna do łez, szczególnie dialogi mieszkańców wyspy Ortis- Kai. Nie będę wspominać o tym, czego możecie się tym razem spodziewać ze strony naszych barwnych postaci, wiadomo jeśli w grę wchodzą żywioły, to niczego pewnym do końca być nie można i wiele może się zdarzyć. Nie będę nikomu psuła przyjemności z czytania i w tym temacie nie zdradzę nic, powiem tylko, że dzieje się oj dzieje. Tak więc jeśli do tej pory się wahaliście czy sięgnąć kiedyś po kontynuację czy też po twórczość tego autora to radzę przestać i skosztować tego co oferuje nam autor. A ja no cóż, czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg…
„Im cięższe decyzje, tym większa cena, aby wyrównać szale na wadze...”
Dziękuję autorowi za możliwość przeczytania książki i jej zrecenzowania.
Chyba będę musiała te książki sprawić mężowi :) on lubi takie historie ;)
OdpowiedzUsuńFajne te ksiązki :)
OdpowiedzUsuńUuu nie moje klimaty. :((
OdpowiedzUsuńBuziaczki i zapraszam do nas na najnowsza recenzje. ❤
https://teczowabiblioteczka.blogspot.com/
Uwielbiam odkrywać nowe tytuły,o których nie miałam pojęcia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
czytanestrony.blogspot.com