Życie i śmierć - Stephenie Meyer


cykl: Zmierzch (tom 5)
wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
data wydania: 3 lutego 2016
liczba stron: 424

Tym razem będzie bardzo młodzieżowo i mało ambitnie ;-) Nie wiem czy zauważyliście, ale na moim blogu nie uświadczycie recenzji żadnego tomu sagi „Zmierzch”. Dlaczego? Sama nie wiem. Zapewne uznałam, że większość osób wyrobiła sobie wystarczającą opinię na temat tej historii. Niewątpliwie jest wielu zwolenników takiego czytadełka jak i przeciwników, którzy uważają, że jest to tandeta i szmira. Ja zaliczam się do pierwszego grona – przyznaję się bez bicia, że historia Beli i Edwarda mnie wciągnęła (dokładnie 6 lat temu :-) ) Dlatego sama zaczęłam zastanawiać się, dlaczego nie zrecenzowałam choćby jednej części, skoro to właśnie od powieści Stephanie Meyer zaczęła się moja fascynacja wampirami. Korzystając z okazji, że na rynku wydawniczym pojawił się „urodzinowy dodatek” do poprzednich tomów, postanowiłam, że napiszę kilka słów zarówno o tej znanej wszystkim wersji jak i tej nowej.
Od dnia, w którym Beaufort Swan przeprowadza się do miasteczka Forks i spotyka tajemniczą Edythe Cullen, jego życie przybiera niesamowity obrót. Chłopak nie potrafi oprzeć się fascynującej Edythe, obdarzonej alabastrową cerą, złocistymi oczami i nadprzyrodzonymi umiejętnościami. Nie wie, że im bardziej się do niej zbliża, tym większe grozi mu niebezpieczeństwo. Być może jest za późno, by się wycofać…
Zacznijmy od tego nowszego „dzieła” Stephanie Meyer. „Życie i śmierć” określam mianem dodatku urodzinowego, gdyż powstał z okazji dziesięciolecia ukazania się „Zmierzchu”. Autorka podobno została poproszona o napisanie czegoś w rodzaju listu rocznicowego, jednak jak sama nam tłumaczy w przedmowie, wydało jej się to nudne. Postanowiła zrobić coś zupełnie innego. Napisała nową wersję starej historii. A w zasadzie, pozmieniała to i owo w tej poprzedniej, gdyż na napisanie czegoś nowego nie miała czasu – tak sama tłumaczy powstanie historii chłopaka zakochanego w wampirce. Przy okazji czytelnik miał okazję przekonać się jak to jest, gdy role się odwrócą i miejsce Belli zajmie chłopak, a wszystko będzie ukazane w trochę inny sposób. No i proszę bardzo… mamy chłopaka, który przeprowadza się do ojca, policjanta, do miasteczka, które zazwyczaj jest pochmurne. Poznaje tam nowych znajomych, w tym dziwną i fascynującą rodzinkę. Brzmi znajomo? Oczywiście mogłam dokładniej przybliżyć miejsce akcji, okoliczności i całą resztę, ale to już zrobiła sama autorka, która pisząc nową wersję dostatecznie dobrze przypomina nam tą poprzednią. Czytając miałam literackie déjà vu i w wyobraźni wyświetlał mi się „film” wspomnień związanych z Bellą i Edwardem. Zaznaczę, że „Zmierzch” miałam okazję czytać dobrych kilka lat temu… a tu proszę, moja pamięć działała na najwyższych obrotach i zamiast nowych bohaterów widziałam tych starych – bardziej do mnie przemawiających.

Zanim przejdę do podsumowania recenzji pokuszę się o kilka słów na temat poprzednich tomów. „Zmierzch” może i nie jest literaturą najwyższych lotów, jednak trzeba przyznać, że ma w sobie to coś, co urzeka dużą grupę ludzi. Myślę, że dużą rolę odgrywa tutaj prostota przekazu i nastoletni romantyzm, który jest totalnie nierealny. Dlaczego? Pomijając już kwestie istnienia wampirów… nie ma tak idealnych postaci, nie ma takich facetów jak powiedzmy Edward (który jest chyba ideałem, a przynajmniej posiada sporą ilość cech ideału) i nie może być aż tak słodko. Trzeba przyznać, że historia opisana w poprzednich tomach odrywa skutecznie od codzienności. Czasami pozwala powzdychać, czasami może nawet zirytować, ale większość wciąga. Wydaje mi się, że te 10 lat wstecz to była swego rodzaju świeżynka, która mogła fascynować i czarować. Pierwszy i drugi tom połknęłam od razu. Później pojawiły się dwa kolejne, które zaczynały mi już przypominać mega słodką bezę, od której zaczyna mdlić. Słodko, słodko i jeszcze bardziej słodko… może i banalnie, ale nadal był to czasoumilacz.

„Zmierzch” rozpoczął moją przygodę z wampirami, ale również okazał się częścią prezentu walentynkowego, który do dziś miło wspominam. Mój mąż wiedział, że do całości będzie mi brakować tej nowej części i postanowił mi ją kupić zaraz po premierze. Miałam ochotę na wampirze klimaty, jednak nie spodziewałam się fajerwerków. Mniej więcej wiedziałam, co się święci, jednak samo czytanie wytrąciło mnie z równowagi. Brak fajerwerków jeszcze jakoś mogę zrozumieć, ale odgrzewanie kotleta w nowej panierce mi do gustu nie podeszło. Rozczarowałam się bardziej niż myślałam. Nie mogłam skupić się na czytaniu, gdyż przed oczami miałam Bellę i Edwarda (o czym już wspomniałam). I jeśli komuś wydaje się, że saga „Zmierzch” była przesłodzona, dziwna, naciągana albo żałosna, to niech lepiej nie czyta tej urodzinowej wersji. Wyobrażacie sobie niezdarnego faceta, który jest totalnie zakochany, niemęski i mało charyzmatyczny? Moja wyobraźnia tego nie ogarniała. Książkę dostałam już jakiś czas temu, a dopiero teraz zmusiłam się do jej przeczytania w całości – co rzadko mi się zdarza. Dawno nie miałam w rękach czegoś tak kiepskiego i naciąganego. Myślę, że już lepsze było by krótkie opowiadanie na temat dalszych losów znanych nam dobrze bohaterów lub wątku Renesmee i Jacoba, jako dodatek do tego listu rocznicowego niż taki mix. Sytuację ratuje tylko zakończenie, które jest inne niż w przypadku oryginału. Jednak to zdecydowanie za mało, żeby wydać kasę na tę książkę (cena okładkowa to aż 44,90 zł!) i nie żałować. „Stephanie Meyer stworzyła […] zupełnie nową, zdumiewająco śmiałą wersję legendarnej już powieści, która z pewnością zachwyci czytelników.” – tak nam obiecuje tekst pod opisem, jednak ja absolutnie się z tym nie zgadzam. Dawno nie byłam tak rozczarowana i zniechęcona jakąkolwiek książką. Podsumowując: Stara wersja „Zmierzchu” jak najbardziej tak, nowa zdecydowanie nie.

Książka bierze udział w wyzwaniu:
Czytam opasłe tomiska

Komentarze

  1. Nie wiedziałam, że jest w niej inne zakończenie. :o No cóż, jak Zmierzch lubię, tak szkoda mi pieniędzy na to urodzinowe wydanie. Nie rozumiem jaki miałbyc sens pisania tej samej historii z innego punktu widzenia. Chyba komuś się tu kończą pieniążki. :/
    Dwiestronyksiazek.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewidentne zakpienie sobie z czytelników! Nie lubię czegoś takiego;/

      Usuń
  2. Odgrzewanemu kotletowi mówię nie. Ale tak jak mówisz - wątek Jacoba i Renesmee bym pociągnięty pewnie przeczytała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że autorka nie wpadła na ten pomysł... mogło być tak ciekawie i świeżo ;)

      Usuń
  3. Dobrze zrozumiałam, że to jest słowo w słowo to samo, tylko z męskiego punktu widzenia? Wiedziałam, że to odgrzewanie kotleta, ale żeby aż tak, po najmniejszej linii oporu...
    Mam wszystkie tomy Zmierzchu, bo uważam, że to fajne czytadełka, szczególnie pierwszy tom. Ale tego nie mam ochoty kupować, nawet z sentymentu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety... Dopiero pod koniec akcja się zmienia. W sensie jest inne zakończenie.
      Dla mnie o wiele ciekawsza wersja byłaby ta z punktu widzenia Edwarda - szczególnie jeżeli konkurowałaby z tą historią :/

      Usuń
    2. No niestety odgrzewany kotlet i to przez duże O - K ! Izabela - dla mnie również pierwszy tom "Zmierzchu" był najlepszy ;) Marta - zgadzam się z Tobą, że punkt widzenia Edzia byłby zdecydowanie ciekawszy niż to co jest teraz ;/

      Usuń
  4. Na to na pewno się nie skuszę, ale przede mną inna książka autorki, bo dostałam ją w prezencie i grzechem byłoby jej nie przeczytać. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie, nie, nie to nie dla mnie...
    Ale to jabłko... rewelacja ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na to jabłko pomysł na rodził mi się praktycznie odkąd zaczęłam czytać;p

      Usuń
  6. Ja jestem fanką Zmierzchu i tę książkę chciałabym przeczytać wyłącznie z ciekawości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A może by tak od razu z ciekawości to do zakończenia przeskoczyć? ;p Bo w samej fabule za dużo się nie zmienia ;p

      Usuń
  7. "Zmierzch" wspominam bardzo dobrze. Być może teraz odebrałabym tę historię nieco inaczej, ale pragnę pozostawić sobie dobre wspomnienia na jej temat. Odgrzewanych kotletów nie lubię, więc chyba odpuszczę sobie "Życie i śmierć".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak chyba będzie lepiej, po co się frustrować i psuć miłe wspomnienia. Wiem coś o tym ;p

      Usuń
  8. Jabłuszko wygrało XD
    Pozdrawiam serdecznie ;)
    http://ravenstarkbooks.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Miałam takie same odczucia podczas czytania. Co prawda dobrnęłam do końca, jednakże czasami omijałam niektóre opisy, bo je znałam już na pamięć. Ciężko było czytać o Beau i pannie wampirzycy, bo w głowie siedział obrazek belli i Edwarda. Mimo to, na koniec potrafiłam sobie wyobrazić ich jako parę. Ale coż, jak teraz pomyślę o Zmierzchu, to nie pamiętam o niezdarnych chłopcu i pięknej (jak ona miała na imie?) wampirzycy, tylko o Belli potykającej się o własne nogi i Edwardzie o zdumiewającym uśmiechu i boskich oczach. Hehehe... tak nadal jestem nimi zauroczona ;p

    Pozdrawiam,
    www.kate-with-books.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Belli i Edwarda nie da się zastąpić żadnymi podróbkami;p Też mam duży sentyment do starej wersji;p

      Usuń
  10. Ta książka to jak dla mnie jedna wielka pomyłka :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Zawiodłam się całkowicie, choć zakończenie było zaskakujące :D Mimo wszystko to chyba jakaś parodia :D
    papierowemiasta.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie przepadam za "Zmierzchem", więc ta książka też pewnie nie przypadłaby mi do gustu ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Za "Zmierzchem" nigdy jakoś szczególnie nie przepadałam ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło jeżeli zostawisz po sobie jakiś ślad :-) Daje to wiele radości, gdy po przeczytaniu książki i wstawieniu swojej opinii na jej temat ujrzę pod nią jakiś komentarz :-)

Popularne posty