Luonto - Melissa Darwood

wydawnictwo: Filia
data wydania: kwiecień 2017
liczba stron: 320

„Jesteś zwierzęciem, tylko wtedy, gdy zachowujesz się jak zwierzę.”

Dziś książka, na którą czekałam z wielką niecierpliwością. Odłożyłam dla niej na bok inne zaczęte pozycje i pochłonęłam ją tak szybko jak tylko było to możliwe. Mowa o najnowszej powieści Melissy Darwood - „Luonto”. Moja przygoda z twórczością autorki zaczęła się kilka lat temu, gdy w moje ręce trafiła „Larista”. Swoją wyobraźnią, stylem i lekkością pióra kupiła mnie od razu. Później była jej kolejna książka, „Pryncypium”. Wiedziałam, że mnie wciągnie i się nie pomyliłam. Tak więc sami widzicie, że nie mogłam nie czekać na najnowszą z nutą ciekawości i głodu literatury – Jej literatury.
"Podczas trzęsienia ziemi siedemnastoletnia Chloris zostaje uratowana przez monstrualne ptaszysko. Orzeł jest Homanilem, dwudziestoletnim chłopakiem o imieniu Gratus. Zabiera dziewczynę do Luonto – osady będącej odpowiednikiem biblijnej arki. Homanile żyją pod ludzką postacią, lecz gdy zaczynają nimi targać silne emocje, przemieniają się w zwierzęta. Między Chloris a Gratusem rodzi się zakazane uczucie. Jaką misję mają do spełnienia Homanile? Czy związek ludzkiej dziewczyny z Homanilem ma szansę na przetrwanie? Nadchodzi koniec świata. Żywioły pragną zemsty. A może nic nie jest takie, jakim się wydaje... Wolisz poznać gorzką prawdę, czy upajać się słodkim kłamstwem?"
Wiecie czego brakuje mi odkąd mieszkam w mieście? Przestrzeni, spokoju, zapachów poranków, ciemnych nocy z jej tylko znanymi odgłosami. Rześkości, które przynosi po upale dnia letniego. Koncertu żab, w pobliskim stawie i zapachu skoszonej trawy, lucerny czy czego tam jeszcze. Co powiecie na zapach akacji? Miałam ich kilka pod domem...zapach obłędny! A lipa i jej pszczela gwardia? Też cudne zjawisko, szczególnie, gdy tworzy aleję przypominającą zielony tunel nad twoją głową! Pola, aleje, dzikie kwiaty… Tyle lat czerpałam z tego garściami, wychowałam się na wsi i lepszego dzieciństwa sobie nie wyobrażam! Wiedziałam co mam pod nosem, a jednak zapragnęłam wygody i dostępu do wszystkiego. A teraz? Uciekam do lasu, na polne ścieżki, na łąki… szkoda tylko, że moje „dzikie” miejsca przestają być dzikie. Tam, gdzie jeszcze dwa lata temu było pole i cisza, tam wyrastają płoty, domy, osiedla… W sumie się nie dziwię, bo sama chętnie bym zamieszkała pod lasem, a jednak gdzieś tam mi przykro. Przyroda dookoła nas jest zadziwiająca, jednak coraz rzadziej ją zauważamy… Nie czerpiemy z niej tak jak powinniśmy... Bywa i tak, że niszczymy… Autorka w swojej książce porusza temat ekologii, tego co jest dookoła i tego co stworzyła Matka Natura, a co my sami marnotrawimy. Pokazuje w sposób obrazowy do czego zdolny jest człowiek. Zabiera w podróż, która ma pokazać egoizm człowieka, pazerność i krótkowzroczność. Jednak wyczarowuje też piękniejsze widoki niż smętna lala z jednym okiem pośrodku niczego. Wyczarowuje świat idealny, czysty, pachnący życiem… Sama chętnie wdrapałabym się na pewne wzniesienie i usiadła na ławce, by popatrzeć na cudne widoki. Nacieszyć oczy. Dotlenić płuca i się wyciszyć.


„ - Po co mi to mówisz, skoro i tak nigdy nie będziemy razem?
- A po co oddychasz, skoro i tak kiedyś umrzesz?”

Wbrew tematyce, o której właśnie wspomniałam, „Luonto” nie jest podręcznikiem o ekologii. To kolejna dawka rozwiniętej i bogatej wyobraźni autorki. Czytelnik może jej skosztować, wniknąć do świata utkanego z fantazji Melissy Darwood. Początek wydał mi się bardzo przyjemny, stworzony na szkicu dobrze znanego mi schematu, który ma tak wiele książek tego typu. Jednak w ogóle nie czułam zniechęcenia. Wiedziałam, ze popłynę z nurtem i byłam pewna, że wiem co będzie dalej. Jednak w pewnym momencie akcja totalnie zmieniła swój tor. To było pierwsze zaskoczenie. Drugim było zakończenie, którego w ogóle się nie spodziewałam. Z jednej strony było „Ej no!”, a z drugiej brawa za taki właśnie krok. Wiem, że ta historia inaczej zakończyć się nie mogła. Autorka zwinnie odbiegła od tego co zapowiadał początek jej powieści. Nie było schematycznie i mdło. Była nastoletnia miłość, nuta fantastyki, lekcja ekologii i dramaturgia.

Podsumowując: „Luonto” to jeden żywioł. To słodko – gorzka historia, która ma odważne moim zdaniem zakończenie jeśli chodzi o tego typu książki. To opowieść, która oderwała mnie od mojej rzeczywistości na kilka godzin. Pobudziła wyobraźnię i pozwoliła znów zakosztować przyjemności, bo dawno już nie miałam w rękach powieści z tego gatunku. Jednak różni się ona od „Laristy” i „Pryncypium” …uderza w ciut inne tony, choć zarazem podobne. Mimo, że dwie poprzednie skradły moje serce,to jednak z tej książki jestem czytelniczo bardzo zadowolona. Jestem również autorce wdzięczna, za zakończenie! Jeśli macie ochotę na małą podróż do „Luonto” i przy okazji stanąć na drodze żywiołów to zapraszam do lektury! Myślę, że ci, którzy styl Melissy Darwood uwielbiają nie będą rozczarowani jej najnowszą powieścią. A ja już z niecierpliwością, czekam na kolejne książki autorki!


„Pieprzyć życie! Po co o nim czytać, skoro ma się je na co dzień? Książka powinna dawać wytchnienie od cierpienia, nieść nadzieję, że pomimo przeszkód wszystko się dobrze skończy...”

Za możliwość przeczytania książki dziękuję autorce oraz wydawnictwu Filia

Komentarze

  1. O matko, tak fajnie piszesz o tej autorce i jej nowej książce, że grzechem jest przyznanie się, iż niestety nie miałam jeszcze styczności z powieściami Melissy Darwood. Uwielbiam, jak autorzy przemycają w książkach pouczające treści i przyznam, że zaintrygowałaś mnie tą wzmianką o ekologii. Przeczytam na pewno :)
    Zapraszam na nowy post :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm... Już od dłuższego czasu mnie ta książka kusi / zastanawia, ale czytałam też trochę bardzo niepozytywnych recenzji i na razie nie jestem pewna. Może, jak w bibliotece znajdę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zafascynowana jestem Twoja recenzja. Nie czytałam poprzednich książek ale myślę że się z nimi zapoznam. Pozdrawiam. Blog obserwuje w poszukiwaniu inspiracji i zapraszam do mnie.
    pozdrawiam

    Czytankanadobranoc.blogspot.ie

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow, lektura wydaje się świetna. Moje nowe, kolejne must read! I ja też wychowywałam się na wsi, po przeprowadzce nadal mieszkam na wsi. Jednak wcześniejsze miejsce zamieszkanie lubiłam bardziej - miałam duży ogród, sporo drzew, jabłoni, wiśni, śliw czy grusz. Był agrest i było pole, na którym co roku zbierało się ziemniaki czy inne warzywa. Teraz brakuje mi tego, ponieważ tutaj, gdzie mieszkam nie ma tak dużego ogrodu, samochody jeżdżą ciągle i nie ma tej ciszy...

    OdpowiedzUsuń
  5. Tym razem nie jestem pewna czy to książka dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło jeżeli zostawisz po sobie jakiś ślad :-) Daje to wiele radości, gdy po przeczytaniu książki i wstawieniu swojej opinii na jej temat ujrzę pod nią jakiś komentarz :-)

Popularne posty