Małe zbrodnie małżeńskie - Éric-Emmanuel Schmitt
wydawnictwo: Znak
data wydania: 2015
liczba stron: 96
„Oto czym jest małżeństwo: stowarzyszeniem zabójców, którzy napadają na innych, zanim rzucą się wzajem na siebie, długą wędrówką do śmierci, gdzie po drodze ściele się trup. Para młodych to para, która próbuje pozbyć się innych. Para starych to para, gdzie partnerzy usiłują się wzajemnie wyeliminować.”
Czyli wychodzi na to, że małżeństwo przypomina walkę o przetrwanie. To „brutalna” codzienność, która zepchnęła na bok miłość i pożądanie, a zastąpiła je inną formą szaleństwa. Być może to tylko zwyczajna wizja pesymisty, który może sobie pozwolić na wariackie spojrzenie przez okulary w odcieniach ciemnej goryczy. Tak czy inaczej sam cytat stworzył w mojej wyobraźni ciekawy widok dwojga ludzi, którzy na stare lata bawią się w kilerów. Zapachniało aromatem kryminału, który mógłby okazać się ciekawy, jednak to żaden kryminał. To tylko kolejna filozoficzna myśl Erica- Emmanuela Schmitta, którą umieścił w swojej książce „Małe zbrodnie małżeńskie”.
Podobno nienawiść dzieli od miłości tylko jeden krok. Czasem bywa też na odwrót Eric- Emmanuel Schmitt pokazuje, że miłość ma wiele wspólnego z szaleństwem, a gorące wyznania od zbrodni w afekcie oddziela czasem bardzo cienka linia. Czy można jednak przekroczyć tę granicę wielokrotnie? Czy da się jednocześnie i kochać i nienawidzić?
„[…] każdy związek jest domem, do którego klucze znajdują się w rękach mieszkańców. Jeśli zamknie się ich od zewnątrz, dom stanie się więzieniem, a oni więźniami.”
Czytając „Małe zbrodnie małżeńskie” czułam się jak widz w teatrze, albo olbrzym, który podgląda z góry małe ludziki zamieszkujące papierową makietę. Wyobraźcie więc sobie i wy sytuację, w której liczba bohaterów nie przekracza skromnej cyfry dwa. I miejsca akcji, które jest jedno. Autor w swojej książce zabiera nas do mieszkania – a raczej salonu - pewnego małżeństwa. Chce, abyśmy stali się świadkami rozmowy, dialogu, dyskusji dotyczącej ich dotychczasowego życia. Lisa i Gilles lawirują w korytarzach niedomówień, kłamstw, emocji i bolesnej szczerości przekształcając się w postacie rodem z dramatu, sztuki teatralnej, a może nawet pewnej groteski. Podglądając, siadając na starym fotelu czy skrzypiącym krześle przy biurku, dowiadujemy się szczegółów dotyczących ich małżeństwa. Sprytnie przechodzimy przez różne warstwy, które obnażają naszych bohaterów tak, by cała szczerość wylała się na sam środek tego pokoiku. Wspomnienia, bolesne rozterki, które chowają się za stertą książek odkrywają przed nami oblicze związku dwojga ludzi, który balansuje na cienkiej lince miłości i nienawiści.
„Co to znaczy kochać mężczyznę? To znaczy kochać go na przekór sobie, na przekór niemu, na przekór całemu światu.”
„Małe zbrodnie małżeńskie” to prawdziwy minimalizm, który zwiera w sobie dużą dawkę emocji. To nie tylko cieniutka książeczka, którą można pochłonąć na raz, ale jedna ciągnąca się prawie sto stron dyskusja, która odkrywa więcej niż niejedno opasłe tomisko wypełnione po brzeg postaciami, miejscami akcji czy też całą gamą opisów. To coś w rodzaju scenariusza, którego odegramy we własnej wyobraźni. Autor w swojej książce poszedł na pewnego rodzaju łatwiznę i zapisał zwyczajny dialog dwojga małżonków, ale zrobił to tak, że mimo początkowego szoku poczułam zaciekawienie. Cała rozmowa jest dynamiczna, jasna w odbiorze i przy tym zawierająca ciekawe cytaty, które tak lubię wyłapywać w twórczości tego autora. Damsko – męskie sprawki, które można porównać do partyjki szachów. Wyścig pozorów, kłamstw, miłości wymieszanej z bólem. To pewnego rodzaju spowiedź, która ma oczyścić i tym samym odsłonić naturę naszych bohaterów. Cenię sobie twórczość tego autora ze względu na prostotę przekazu i ciekawe przemyślenia. Podoba mi się to, że w tak zwyczajny i prosty sposób jak choćby w tym przypadku, potrzebuje kilku rekwizytów, żeby przenieść czytelnika do świata swoich bohaterów i tchnąć w nich emocje…a nawet ich nadmiar. Ta książka potwierdza tezę, że miłość bywa trudna i to nie ważne czy po kilkunastu latach wspólnego życia czy zdecydowanie mniejszym stażu. Miłość w nas ewoluuje i szybko może zamienić się w nienawiść.
Podsumowując…
Dawno już nie miałam okazji uczestniczyć w tak interesującej interlokucji! A sam autor po raz kolejny udowodnił, że nie boi się krótkich form i eksperymentów. Szukacie prostoty? Czegoś totalnie krótkiego, a jednocześnie poruszającego jakiś temat? W takim razie polecam!
Kochać to znaczy mieć tę wytrzymałość, która pozwala przechodzić przez wszystkie stany, od cierpienia do radości, z tą samą intensywnością.”
Przymierzam się do tej książki małymi kroczkami. :)
OdpowiedzUsuńWidzę też, że na Twoim blogu pojawiła się reklama. Czyżby jakieś zarobki z bloga próbujesz mieć? Pytam z czystej ciekawości, bo sama się nad tym zastanawiam. ;)
Brzmi interesująco, przeczytam bardzo chętnie jak polecasz :)
OdpowiedzUsuńZachęciłaś mnie niesamowicie :) O małżeństwie ostatnio przeczytałabym wszystko :D
OdpowiedzUsuńCzuję, że książka wywołałaby we mnie wiele emocji. Mam ją w planach :)
OdpowiedzUsuńSchmitt wyróżnia się na tle dzisiejszych autorów. Jak na razie nie miałam okazji czytać zbyt wielu jego dzieł, ale ten autor mnie intryguje, więc kiedyś nadrobię. Podoba mi się pomysł na tę krótką... powieść? nowelkę? cokolwiek by to było... Jedno pomieszczenie, dwoje ludzi i dialog pomiędzy nimi. Faktycznie można poczuć się jak w teatrze. :)
OdpowiedzUsuń